Ptasi problem – ptasie rozwiązanie

PROPERTY

We współczesnych miastach problemy wynikające z tego, że miasto funkcjonuje w pewnym ujęciu jako element przyrody, daje się niejednokrotnie zauważyć gołym okiem. Istnienie kanałów ściekowych sprzyja rozwojowi populacji gryzoni, w tym szczurów i myszy, a nagromadzenie resztek oraz odpadów ułatwia takim zwierzętom żerowanie, rozmnażanie i rozwój. W samym Nowym Jorku istnieje nawet specjalne stanowisko miejskiego szczurołapa.

Nie lepiej sytuacja przedstawia się na terenach miejskich Europy, gdzie poza rzeczonymi szczurami funkcjonują całkiem sprawnie radzące sobie populacje lisów. W Polsce jednym z ulubionych tematów mediów społecznościowych są obrazki ukazujące beztrosko hasające po osiedlowych trawnikach dziki. W zachodniej Europie problem jest dużo bardziej nasilony niż u nas. Do dziś wspominam, jak kilkanaście lat temu byłem na bulwarach nadrzecznych we Frankfurcie nad Menem – to, ile szczurów biegało tam po zachodzie słońca, zrobiło na mnie szokujące wrażenie. Co to jednak ma wspólnego z ptakami? No właśnie wbrew pozorom dość dużo.

Dlaczego gołębie miejskie są w ekspansji, a wróbli ubywa?

Z dzieciństwa pamiętam, jak w żywopłocie koło bloku, w którym mieszkałem z rodzicami, zawsze roiło się od gwarnych ptaszków latających z miejsca w miejsce niczym malutkie rakiety. Były to mazurki i wróble, których w tamtym czasie było wszędzie pełno. Współcześnie w mieście ciężko spotkać drobne ptaki, w szczególności wspomniane wróble i mazurki. Oczywiście częściowo związane jest to ze zmianami w środowisku, z którymi mamy do czynienia, niemniej istotną rolę odgrywają tu również gołębie miejskie, których populacja zwłaszcza w miastach wręcz eksplodowała.

Gołąb miejski – poznaj pacjenta

Columba livia forma urbana to łacińska nazwa gatunku, którego liczebność na terenie Polski ocenia się nawet na 250 tys. par. Gatunek ten bardzo dobrze radzi sobie w miejskiej dżungli – wywodzi się przecież od gołębia skalnego, dla którego wszelkie półki skalne, pieczary i jaskinie były naturalnymi miejscami do gniazdowania. Gołąb miejski nawyki gniazdowe przejął od swojego krewniaka, a z powodu domieszki, którą ma w wyniku krzyżowania się z domowymi, w miastach pełnych ludzi czuje się wyjątkowo dobrze. Popatrzmy na miasto jego okiem. Są to głównie ptaki stadne, przez co między innymi stwarzają problemy dla budynków miejskich. Gzymsy doskonale zastępują półki skalne, wloty do parkingów podziemnych to idealne zastępstwo pieczar i jaskiń, a dachy obiektów biurowych, na których zlokalizowane są urządzenia wentylacyjno-klimatyzacyjne, stanowią wręcz idealne rozwiązanie do spokojnego gniazdowania. Dodajmy teraz do tego całego „koktajlu”, że urządzenia te w zimie generują ciepło, pozwalając ogrzać się i łatwiej bytować takiemu ptactwu, oraz kolejny element: na terenie miasta drapieżników żywiących się gołębiami prawie nie ma (lub są w szczątkowych ilościach) – i otrzymujemy wyjaśnienie, dlaczego gołąb tak dobrze radzi sobie w mieście. A dlaczego nie ma problemów z wróblami? Ano dlatego, że gołąb jest dla nich konkurencją w bazie żerowej i po prostu wygrywa konkurencję, ponieważ jest większy i może małe ptaki odpędzić od źródła pokarmu.

Architekci też nie są bez winy

Wszyscy zapewne słyszeli o wadliwej konstrukcji jednego z londyńskich biurowców, zwanego walkie talkie, który miał być piękny, ale z powodu swoich kształtów zaczął działać jak olbrzymia soczewka skupiająca promienie słoneczne, przez co doprowadza do stopienia samochodu w centrum miasta. Podobnie ma się sytuacja w odniesieniu do odporności budynków na działanie przyrody. Mało architektów bierze pod uwagę, że ich dziecko wychodzące spod deski kreślarskiej będzie w przyszłości miejscem, w którymś jakieś ptaki będą się najzwyczajniej wypróżniać, siedząc na fikuśnej elewacji i zdobiąc swoimi odchodami wszystko, co jest pod nimi. Niejednokrotnie widziałem zabudowy elewacji budynków w postaci „grzęd dla kur” i zdziwienie administratora, że siadają tam gołębie i brudzą elewację. Jeszcze częściej zdarzają się sytuacje, w których następuje remont starego zniszczonego budynku lub po wyburzeniu postawienie nowego, a ten jest bardzo szybko zasiedlany przez ptaki, które mieszkały w tych starych ruinach. Jako ludzie mamy stanowczo za mało pokory i uważamy, że sam fakt posiadania aktu notarialnego czyni nas bezwarunkowymi władcami danego terenu. Tylko, że zarówno gołębie, jak i szczury nie przejmują się aktami notarialnymi! Planując budowę czy remont, naprawdę warto wziąć pod uwagę, że będziemy mieli nieproszonych gości, i zadbać o to, by nie ułatwiać im bytowania w miejscach, w których ich nie chcemy.

Dobra miejscówka dla gołębia

Wracając do naszych gołębi, mechanizm ich pojawiania się na budynkach, takich jak biurowce, jest zwykle taki sam. Na początku pojawia się jeden osobnik, który znajduje sobie zakamarek na terenie dachu, zwykle w okolicach jakiegoś emitera ciepła typu nawiew, klimatyzator itp. Ptak nocuje tam regularnie w okresach niskich temperatur. Wiosną nadchodzi czas, gdy długość dnia i zwiększające się temperatury wyzwalają u nich hormony prowadzące do chęci rozmnażania. Nasz gołąb-kolonista zaczyna więc szukać partnerki, a gdy takową przygrucha, zakładają gniazdo będące najczęściej kilkoma patykami zlepionymi odchodami, gdzie samica składa dwa jajka. Ponieważ ptaki mają optymalne warunki, taki proces zazwyczaj powtarza się dwa do czterech razy w roku w okresie luty–listopad. Szybko licząc, mamy więc z jednej pary do ośmiorga młodych osobników w ciągu roku. Tu już sprawy się komplikują i zaczyna działać efekt synergii. Gołębie są zwierzętami stadnymi, więc pojawienie się jednej pary zwiastuje zazwyczaj powolne rozrastanie się kolonii, zarówno z powodu szybkiej dojrzałości płciowej młodych osobników, jak i pojawiających się nowych sąsiadów, których przecież w okolicy nie brakuje. Kolonia, jeśli ma optymalne warunki, potrafi w ciągu kilku sezonów lęgowych rozrosnąć się do kilkudziesięciu osobników. A nawet już kilkanaście gołębi potrafi naprawdę mocno uprzykrzyć życie administratorom budynków.

Co ci, panie, te gołębie szkodzą...

Takie zapytanie najczęściej usłyszy się z ust osoby, która dożywia ptaki, ponieważ kocha przyrodę. I tak, dokarmiając gołębie, dalej dokłada swoje kilka groszy do zapaści liczebnościowej wszystkich drobnych ziarnojadów, które po prostu w starciu z tym gatunkiem nie mają siły przebicia. Oczywiście nie należy zaprzestać dokarmiania, ale robić to w sposób właściwy (odpowiednia pora roku, przeznaczona do tego karma, właściwy karmnik itp.). Ale do rzeczy.

Gołąb miejski przenosi do 17 chorób na człowieka, w tym boreliozę i odkleszczowe zapalenie mózgu, które mogą transmitować na nas obrzeżki, czyli pasożyty bytujące na gołębiach.

Odchody tych ptaków są żrące i wpływają na stan techniczny budynków.

Spotkaliśmy się z koloniami zlokalizowanymi w czerpniach powietrza dla budynku, więc całe dostarczane do wentylacji było zasysane z miejsca, w którym nie brakowało odchodów, piór i puchu.

Gołębie wymieniają pióra (pierzą się) kilka razy w ciągu roku, co jest związane z wytwarzaniem przez nie pyłku, który pozostaje podczas wymiany piór (złuszczająca się pochewka piórowa). Jest on silnym alergenem – niejednokrotnie hodowcy gołębi cierpią na pylicę płuc i astmę spowodowaną właśnie tym czynnikiem.
Kwestie estetyczne i obecność bakterii typu salmonella w odchodach to kolejny powód, dla którego kolonia gołębi na zarządzanym budynku nie jest dobrym pomysłem.

To tylko część problemów generowanych obecnością tego gatunku, a przecież nie zapominajmy, że jest jeszcze wiele innych, których obecność na budynkach komercyjnych nie jest pożądana. Na przykład mewy w miastach nadmorskich (Trójmiasto) potrafią zasiedlić dachy budynków i tam podjąć próby gniazdowania, a w obronie swego siedliska potrafią być agresywne. Poza tym ich guano jest również żrące. Do tego czasami się zdarza, że jeśli dach pokryty jest membraną, to ptaki takie potrafią w owej membranie robić dziury w poszukiwaniu owadów, tak jak robiłyby to w naturze. Niektóre gatunki krukowatych również potrafią stwarzać tego typu problemy. Swoje kilka groszy dokładają jaskółki, które choć są postrzegane jako pożyteczne, to zakładając kolonie na elewacji budynku, również znacząco przykładają się do jego oszpecenia.

A co na to przepisy?

Tu kolejny raz sprawa się komplikuje, ponieważ wszystkie ptaki w Polsce, łącznie z naszym wypróżniającym się na parapet gołębiem, są pod ochroną. Nawet gatunki, na które się poluje, są okresowo chronione. Różnica polega jedynie na stopniu ochrony. Gołąb należy do grupy częściowo chronionych, a dzięki rozporządzeniu ministra środowiska z dnia 16 grudnia 2016 roku (paragraf 6 pkt 5) płoszenie gołębia miejskiego może być wykonywane bez uzyskiwania zgody regionalnej dyrekcji ochrony środowiska (RDOŚ). Dokładny zapis brzmi: „Zakazy, o których mowa w ust. 1 pkt 7–9 oraz w ust. 3, nie dotyczą gołębia miejskiego (Columba livia forma urbana), z wyłączeniem miejsc gniazdowania w trakcie obecności piskląt w gnieździe”. Oznacza to, że dopóki nie ma tam młodych, gołębia można eksmitować, jeśli jednak pisklęta się już pojawią, trzeba się uzbroić w cierpliwość i poczekać, aż te opuszczą gniazdo (nawet jeśli znajduje się ono na naszym prywatnym balkonie). Jeśli dodamy do tego, że obok jest druga para, która po opuszczeniu młodych z pierwszego lęgu właśnie dorobiła się młodych, to okres oczekiwania na możliwość wypłoszenia intruzów przy odpowiednio dużej kolonii może wydłużyć się do miesięcy.

W wypadku innych ptaków, takich jak mewy czy jaskółki, obowiązują dużo bardziej surowe przepisy zakazujące ich płoszenia, niezależnie od tego, czy gniazdują czy nie. Aby wyeksmitować mewę z własnego dachu, konieczne jest zezwolenie, najczęściej od RDOŚ. Oczywiście instytucja ta nie zawsze uznaje argumenty wnioskodawców i potrafi wydać decyzję odmowną.

Jak żyć, panie premierze?

Przede wszystkim ze świadomością, że jesteśmy częścią środowiska i przyrody, a nie jej władcą. Szczur i gołąb nie posłuchają, jeśli nie będziemy mieli w ręku odpowiednich argumentów. O ile cały sektor gospodarki zajmujący się dezynfekcja, dezynsekcją i deratyzacją (DDD) funkcjonuje całkiem sprawnie w zakresie zwalczania owadów i gryzoni, o tyle z ptakami nie radzi już sobie tak dobrze. Ale jest nadzieja i to taka, w którą wyposażyła nas sama przyroda – metoda sokolnicza kontroli występowania ptactwa. Pozwala na wykorzystanie wyłącznie sił przyrody i instynktownej obawy przed drapieżnikiem zakodowanej w pamięci genetycznej ptaków. Oznacza to, że każdy gołąb – nawet taki, który nigdy nie widział sokoła ani jastrzębia – doskonale będzie wiedział, że takowe drapieżniki stanowią dla niego zagrożenie i będzie z nimi unikał kontaktu.

Sokolnik do wynajęcia

Tak jak już wspomniałem wcześniej, sokolnik jest w stanie rozwiązać ptasie problemy na budynkach, co ważniejsze robiąc to w sposób naturalny i zgodny z zasadami przyrody. Jak to się dzieje? Regularne pojawianie się sokolnika, który puszcza ułożone metodami sokolniczymi ptaki na terenie ochranianego obiektu, wytwarza w bytujących tam ptakach przekonanie, że teren stał się rewirem łowieckim drapieżnika. Widząc go, unikają konfrontacji, a czując się zagrożone jego obecnością, unikają lęgów na takim terenie i z czasem przenoszą się na inny obiekt, wolny od obecności drapieżnika. Warto podkreślić, że choć używa się tu drapieżników, to gołębiom nie dzieje się żadna krzywda – są płoszone w zupełnie naturalny i nieuciążliwy dla środowiska sposób. Aktualnie w skali kraju działa na terenie Polski kilkadziesiąt firm świadczących usługi sokolnicze. Jest to dość dynamicznie rozwijająca się branża, bo ci specjaliści znajdują też zatrudnienie przy nieco innych zadaniach:

  • większość polskich lotnisk zatrudnia sokolników, którzy dbają o to, by nie dochodziło do kolizji startujących i lądujących samolotów z ptakami,
  • w okresie wczesnej wiosny często można spotkać sokolników pracujących przy płoszeniu gawronów w parkach miejskich, by zapobiec gniazdowaniu tam kolonii krukowatych,
  • w okresie letnim sokolnicy chronią płody rolne (np. plantacje borówek) przed żerowaniem ptactwa,
  • sokolników można spotkać też na terenach portowych i przemysłowych (zwłaszcza w firmach zajmujących się przetwórstwem zbóż).
     

Warto jednak pamiętać, że metoda sokolnicza ma pewne ograniczenia. Jej skuteczność podyktowana jest ciągłością. Jest to proces podobny do pielenia ogródka – nie należy spodziewać się, że po jednorazowym wyplewieniu chwasty już się nie pojawią. Analogicznie jednorazowe odwiedziny sokolnika niewiele zmienią, ale już jego regularne wizyty po kilku miesiącach przyniosą naprawdę znakomite efekty, oczywiście przy założeniu, że będzie to sokolnik, który wie, co robi. Zachowawszy określone warunki, można uzyskać w zasadzie całkowity brak ptactwa na terenie obiektu, jak to się dzieje na przykład na lotniskach, gdzie sokolnicy pracują od świtu do zmierzchu. W innych warunkach można ograniczyć czas pracy, uzyskując większą ekonomikę tego rozwiązania, bez utraty skuteczności. Dodatkowo, korzystając z usług sokolnika, można to wykorzystać w budowaniu wizerunku – nie dość, że korzystamy wyłącznie z sił przyrody, to jeszcze samo sokolnictwo wpisane jest na listę niematerialnego dziedzictwa kultury ludzkości UNESCO. Tak więc zatrudniając sokolnika, dokładamy swój wkład w ochronę tej wyjątkowej profesji, a zarazem używamy do rozwiązania problemu ptactwa zupełnie naturalnej metody, niewymagającej emitowania żadnych hałasów, kupowania plastikowych figurek ani instalowania metalowych kolców.

To może jednak bez sokolnika?

Istnieje wiele różnych metod, które mają odstraszać ptactwo, każda z nich ma jednak istotne wady i w dłuższym wymiarze niską skuteczność. Po kolei omówmy najważniejsze grupy:

  • Metody dźwiękowe – polegają na emitowaniu hałaśliwych odgłosów, które mają irytować ptaki i doprowadzić do ich odstraszenia. Nie wiedzieć czemu, twórcy tych hałasujących urządzeń upodobali sobie „odgłosy sokoła”. Pytanie z zakresu logicznego myślenia: czy któryś szanujący się sokół wydawałby jakikolwiek dźwięk mający na celu odstraszenie swojego potencjalnego obiadu? No właśnie – i odpowiedzią jest odpowiednia „skuteczność” tych urządzeń. Osiągnięta na samym początku zwykle ustaje po kilku godzinach, a gołębie siadają wręcz na samym głośniku. Co więcej, kolejnego dnia zaczynają się skargi najemców lub mieszkańców na jakieś wrzaski i huki. Istnieje, co prawda, wyjątek w tej metodzie: szpaki. Różnica polega na tym, że emitowany jest odgłos trwogi szpaka, przy czym nadużywanie również prowadzi do szybkiego spadku skuteczności.
  • Metody techniczne – przy prawidłowym zastosowaniu jest to jedna ze skuteczniejszych taktyk, choć nie nadaje się do wykorzystania we wszystkich lokalizacjach. Polega ona na technicznym uniemożliwieniu bytowania ptactwa na terenie danego obiektu, a więc odpowiedniemu zabezpieczeniu gzymsów siatką lub prawidłowo zamontowanymi kolcami do parapetów, co im uniemożliwia siadanie. Konieczne jest też odcięcie dostępu ptaków do zakamarków i terenu dachu (siatki). Niestety niejednokrotnie popełniane błędy w montażu kolców i siatek sprawiają wręcz odwrotne efekty, dając ptakom na przykład stabilne podłoże do kolonizacji (gniazda budowane na kolcach przeciw ptakom), lub PR-ową klęskę, w której martwe gołębie wiszą na osiatkowanej przestrzeni (zaplątania, uwięzienia). Dodatkowo większość osób zapomina o tym, że zarówno siatka, jak i kolce ulegają degradacji i wymagają okresowej konserwacji czy wymiany. Można tu zaliczyć także wszelkiego rodzaju emitery laserów, do których ptaki przyzwyczajają się w ciągu kilku dni.
  • Metody chemiczne – w skrócie: tego typu działanie ogranicza się do pierwszych opadów deszczu. Środki chemiczne są nietrwałe i ogólnie nie mają większej skuteczności.
  • Metody łączone – na przykład stosowanie figurek ptaków drapieżnych (np. kruków) w połączeniu z emitowanymi przez nie odgłosami. Wbrew pozorom jest to jedna z najmniej skutecznych metod – kwestię dźwięku poruszyłem już wyżej, a co do samej figurki „sokoła”, to wypada wiedzieć, że dla przeciętnego gołębia stanowi ona taki sam element elewacji jak napis reklamowy. Ptaki potrafią rozpoznać tryb lotu drapieżnika (wiedzą, kiedy leci, by się przemieścić, a kiedy atakuje), a co dopiero rozróżnić żywą istotę od figurki.


Podsumowanie

Jak więc widać, wiele osób nie docenia umiejętności ani inteligencji ptaków w miastach. Spotkałem się z sytuacjami, w których gołębie potrafiły dostawać się do wnętrza budynków pod podwoziem wjeżdżających pojazdów, przez otwory wentylacyjne, uchylne świetliki dachowe, a nawet drzwi obrotowe. Widziałem, jak gołąb przelatywał tuż przed czujką ruchu, by wyzwolić otwarcie drzwi, dzięki czemu mógł się dostać do wnętrza. Gołębie rozmnażające się na wentylacji parkingów podziemnych to w większych miastach w zasadzie już codzienność, a zasiedlenie dachów wysokich biurowców upstrzonych nawiewami, klimatyzatorami i wieloma innymi urządzeniami to zwykle kwestia 2–3 lat od powstania budynku. Dlatego też ważne jest, aby zabezpieczać obiekty przed inwazją nieproszonych gości i najlepiej robić to w sposób jak najbardziej przyjazny środowisku, a zarazem gwarantujący wysoką skuteczność. Takim sposobem jest wspomniana wcześniej metoda sokolnicza. Jeśli zainteresował Państwa powyższy artykuł i chcieliby się Państwo dowiedzieć więcej na temat kontroli występowania ptactwa z uwzględnieniem metod sokolniczych, zachęcam do odwiedzenia bazy wiedzy na stronie www.sokolnik.pl.

Przypisy